Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 03.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przywołał natychmiast dowódzcę pierwszej kolumny Miłoradowicza, rozkazując mu iść do ataku.
Poruszyły się szeregi. Defilowały dwa bataljony z Nowogrodu i jeden bataljon z pułku Apcherońskiego.
W chwili kiedy przechodził pułk Apcheroński, Miłoradowicz pchnął konia naprzód. Płaszcz w tył odrzucony, odsłaniał pierś jego zasianą dekoracjami. Kapelusz stosowany, z olbrzymim pióropuszem, zasadził junacko, trochę na bok, a salutując zuchwale cara osadził konia na miejscu, tuż przed nim.
— Z pomocą Bożą, jenerale — car zawołał.
— Zrobimy najjaśniejszy panie, co tylko będzie w naszej mocy — odrzucił wesoło, wywołując w całej świcie carskiej uśmiech drwiący, swoim śmiesznym akcentem francuzkim.
Miłoradowicz zawrócił konia i znalazł się o kilka kroków za carem. Żołnierze zelektryzowani obecnością ubóstwionego monarchy, szli krokiem lekkim, miarowym, jak do tańcu.
— Dzieci — krzyknął nagle Miłoradowicz, zapominając o obecności cara, uniesiony zapałem, na równi ze swoimi żołnierzami, których był towarzyszem broni, jeszcze pod komendą Suwarowa. — Dzieci, wszak to nie pierwsza wieś, którą macie wziąć szturmem. Nieprawdaż?
— Na rozkazy — odkrzyknęli chórem żołnierze.
Na ten wrzask straszliwy, koń carski, ten sam, na którym odbył niedawno przegląd wojsk w Ołomuńcu i w Rosji wielokrotnie, drgnął niespokojnie, i zastrzygł uszami. Tu, na placu boju, zdziwiony tak bliskiem sąsiedztwem karego ogiera cesarza Franciszka i koń był