Minister rozłożył depeszę, i zaczął ją czytać.
— Herr Gott! — wykrzyknął po niemiecku, chwytając się oburącz za głowę. — Schmidt padł! Co za nieszęście, co za nieszczęście! — a przebiegłszy do końca depeszę oczami, odłożył ją na bok z miną ponurą i żałowaną. — Ah! jakie wielkie nieszczęście! — powtórzył raz jeszcze. — Pan utrzymujesz zatem, że potyczka była rozstrzygającą? Jednak Mortier nie dostał się do niewoli. — I dodał po chwili milczenia: — Jestem rad pańskim dobrym wiadomościom, chociaż opłacamy je bardzo drogo, śmiercią Schmidta. Najjaśniejszy cesarz, zechce zapewne sam widzieć się, i rozmówić z panem, nie teraz jednakże. Dziękuję panu w cesarza imieniu. Proszę wypocząć po trudach, a jutro chciej pan znaleźć się na drodze cesarza, po skończonej paradzie... zresztą dam panu znać. Do zobaczenia... Na pewno, cesarz będzie pragnął widzieć się z panem osobiście — powtórzył odprowadzając kurjera do drzwi.
Gdy książę Andrzej opuszczał cesarską rezydencją, zdawało mu się, że zostawił po za sobą, w rękach ministra jak głaz obojętnego i jego nadto uniżonego adjutanta, całe głębokie wzruszenie, i całe szczęście, którego doznawał po dokonanem zwycięztwie. Usposobienie jego umysłu zmieniło się najzupełniej, a przebieg bitwy, rysował się w jego pamięci słabemi zaledwie konturami, niby dalekie, niesłychanie dalekie wspomnienie.