Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 02.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z Kotuzowem i ze swoimi rozweselonymi zwycięstwem towarzyszami. Wyobrażał sobie żywo, jak korzystne wrażenie wywoła we wszystkich sferach wiadomość o zwycięstwie odniesionem. Odczuwał wewnętrzne zadowolenie i radość człowieka, któremu, po długiem oczekiwaniu, błyśnie nareszcie tak bardzo pożądany szczęścia promyczek. Skoro przymknął powieki, dzwoniły i huczały mu w uszach salwy z ręcznej broni, jak i warczenie podobne do grzmotu, kul armatnich, zmięszane z turkotem kół wózka, na którym siedział. Niby w kalejdoskopie, przesuwały mu się rozmaite obrazy z pola walki. To widział uciekających Rosjan, to siebie leżącego trupem na pobojowisku. Wtedy budził się nagle ze snu, a ocknąwszy, czuł się nad wyraz szczęśliwym, że to było tylko sen przykry, a nie rzeczywistość. Potem usypiał na nowo, rozkoszując się mimowolnie krwią zimną i odwagą, którą okazywał podczas bitwy. Po ciemnej nocy nastąpił słoneczny poranek. Śnieg topniał zwolna, konie galopowały, a po każdej stronie drogi mijały w przelocie lasy, pola i wsie całe.
Na jednej ze stacji pocztowych, gdzie mu konie przeprzęgano, zetknął się z konwojem rannych. Oficer, który prowadził, rozciągnięty na pierwszym wozie, wrzeszczał i lżył żołnierzom na czem świat stoi. Na innych wozach nagromadzono mnóstwo rannych. Wyglądali przerażająco. Z twarzami sinemi, wykrzywionemi bólem a częstokroć i kurczem przedśmiertelnym, brudni, z ranami, które nakrywały szmaty krwią nasiąkłe, podskakiwali na wozach toczących się po drodze pełnej dziur i wybojów. Jedni rozmawiali, inni gryźli kawał chleba