Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 02.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szy. — W tej tam pustelni na śmierć muszą nudzić się biedaczki!
Podczas tej wesołej gawędy, oficer z głównego sztabu, zwracał uwagę jenerała na jakiś punkt, który skierował natychmiast w ową stronę swoją lunetę.
— A tak, tak! — mruknął jenerał z nader kwaśną miną, zniżając lunetę z miłosiernem ramion wzruszeniem. — Zamyślają widocznie strzelać na wojsko nasze... A oni ciągną się i ciągną, jak z mazią!...
Gołem okiem, można było jedynie dojrzeć jakąś masę ciemną, w której coś ruszało się niby w mrowisku, i pokazywał się tu i owdzie biały dymek, jak kitka na kapeluszu strzeleckim. Usłyszano potem głuchy łoskot i wojsko rossyjskie idąc przez most, zaczęło przyspieszać kroku. Neświcki wstał, wachlując się chustką od niechcenia. Zbliżył się do jenerała z uśmiechem na ustach.
— Czyby wasza Ekscellencja nie raczyła co przekąsić?
— Nie idzie, nie idzie! — odburknął gniewnie jenerał — i tak nasi opóźnili się djabelnie z przejściem przez rzekę!
— Czy mam tam pobiegnąć?
— I owszem, bardzo o to proszę...
Jenerał powtórzył rozkaz dzienny, raz już ogłoszony.
— Proszę powiedzieć huzarom, że mają przejść ostatni i spalić most za sobą, jak rozkazałem. Niech uważają, żeby dobrze podłożyć palne materjały. Most powinien zapalić się od razu z wszystkich boków i w środku.
— Rozumiem! — Neświcki salutował i skinął na ko-