Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 02.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nissow grając w karty i przegrywając najfatalniej przez noc całą, nie był jeszcze dotąd powrócił do domu. Rostow zaś wracał już wczesnym rankiem, w pełnym rynsztunku na koniu, on bowiem dnia tego rozdzielał furaż dla koni żołnierskich. Zatrzymał się przed gankiem, podniósł się na siodle, z jedną tylko nogą w strzemieniu, a z drugą zwieszoną w powietrzu, ruchem swywolnym, iście młodocianym, jakby mu żal było rozstawać się ze swoim konikiem. Zeskoczył wreszcie na ziemię, i przywołał luzaka. Żołnierz skoczył aby konia przytrzymać.
— Ah! Bodnareńko, przeprowadź go zwolna, kilka razy, póki z potu nie obeschnie. Cóż? Dobrze?... — przemówił do huzara z tą poufałą uprzejmością, znamionującą natury dobre, serdeczne, które gdy czują się zadowolone, radeby z każdym to szczęście podzielić.
— Ma się rozumieć, jaśnie panie — odpowiedział białorusin, potrząsając wesoło głową.
— Tylko uważaj!... póki nie obeschnie.
Pobiegł i drugi huzar, Bodnareńko nie dał sobie jednak konia odebrać. Schwycił mocno za cugle i zaczął przeprowadzać, ocierając go raz po raz z potu słomą skręconą. Junker musiał widocznie płacić hojnie za każdą usługę, skoro tak się do niej cisnęli żołnierze, jeden przez drugiego.
Rostow, zanim odszedł, pogłaskał konia pieszczotliwie po smukłej szyi.
— Brawo! co to będzie z czasem za dzielny ramak! — mruknął sam do siebie, a podniosłszy pałasz, przebiegł prędko kilka stopni ganku, dzwoniąc ostrogami.
Niemiec, właściciel tego domu, ukazał się na progu