Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 02.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

że o nim nie zapomni. Odznaczył go też przy pierwszej sposobności. Z wszystkich adjutantów wybrał sobie jego na towarzysza, jadąc do Wiednia, i tam powierzał mu missje najważniejsze. Napisał był nawet do swojego starego druha, księcia Mikołaja Bołkońskiego tych kilka wierszy:
— Syn twój stanie się z czasem, w to wierzę i tego się spodziewam, wojskowym znakomitym. Ma po temu zacięcie. Pełen zdolności, a co znaczy najwięcej: wytrwały i spełniający ściśle swoje obowiązki. Jestem uszczęśliwiony, że mogę go mieć przy sobie.
Tak pomiędzy oficerami w głównym sztabie, jak i w armji, książę Andrzej używał reputacji podwójnej. Tak było niegdyś i w Petersburgu. Jedni... ci jednak stanowili znaczną mniejszość... mieli go za osobistość o całe niebo wyższą od ogółu, zdolną do wielkich czynów. Ci też posuwali do przesady uwielbienie dla niego, słuchali go jak wyroczni i starali się we wszystkiem naśladować. Stosunki też z nimi, układały się łatwo i naturalnie. Inni, a ci byli w większości, nie lubiąc go, znajdywali, że jest dumnym, nieprzystępnym, słowem: nie do zniesienia. Z tymi jednak, umiał stanąć na takiej stopie, ze bali go się jak ognia i trzymali się od niego jak najdalej. Wyszedłszy z gabinetu Kotuzowa, Andrzej przystąpił do swojego kolegi Kozłowskiego, adjutanta w służbie, którego zastał siedzącego pod oknem z książką w ręku.
— Co powiedział Kotuzow? — spytał Kozłowski.
— Kazał napisać memorjał o powodach naszej nieruchomości.