Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 02.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
XX.

Wicher ustawał. Ciężkie chmury na widnokręgu tak nisko zwisały po nad ziemią, że łączyły się z białemi chmurami, powstałemi z dymu po strzałach i z dopalających się zgliszczy we wsi Schöngraben. Na ciemnym tle widnokręgu, odbijały ponuro i tem wyraźniej, łuny purpurowe z dwóch pożarów. Kanonada ustała zupełnie. Za to ogień karabinowy odzywał się jeszcze w tyle i z prawej strony, wzmagając się i przybliżając, w miarę jak z góry w dół wojska schodziły. Zaledwie wyprowadził swoje armaty z pod prażącego ich ognia nieprzyjacielskiego i wstąpił w parów, Tonszyn spotkał się z częścią oficerów z głównego sztabu, między innymi był i ów adjutant wysłany do niego z rozkazem cofnięcia się, i Gerkow, którego wysyłano wprawdzie dwa razy, ale ten nie mógł jakoś nigdy trafić do miejsca gdzie stała Tonszyna baterja. Wszyscy zgodnym chórem, wpadając w słowo jeden drugiemu, obsypywali go rozkazami wręcz przeciwnemi, którą drogą ma się cofać, i obarczali biedaka srogiemi wyrzutami i najostrzejszą krytyką.
Co do niego, on siedząc na swojej nędznej i chudej szkapinie, zachowywał głuche milczenie; czuł bowiem, że za pierwszem słowem, nerwy wypowiedziałyby mu posłuszeństwo, i nie byłby w stanie zapanować nad straszliwem rozdrażnieniem. Kazano mu wprawdzie opuścić rannych. Kilku z nich wlokło się przecież, a nawet pełzało na czworakach, błagając z jękiem serce rozdzierającym, o litość i o zabranie ich na armaty. Ów elegancki