Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 02.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pułk kawalerji, jak i pułk strzelców, nie był wcale po temu usposobiony aby wziąć udział w bitwie. Od żołnierzy, aż do jenerała, kłócono się zawzięcie i bezustanku. Obecnie piechota zajęta była najspokojniej w świecie, grzaniem rąk i nóg zziębniętych nad ogniskiem, a kawalerja rozdawała furaż koniom.
— Jenerał jest wprawdzie starszym rangą odemnie — odpowiadał czerwony z gniewu i zasapany niemiec, pułkownik huzarów, adjutantowi wysłanemu z rozkazem. Ale dla jego widzimisię, ja nie mogę poświęcić mego pułku... Niech się i na głowie postawi, to mnie mało obchodzi... Trębacze... zatrąbić do odwrotu...
Walka jednakże wrzała coraz zawzięciej. Grzmiały działa, nie ustawał również ogień karabinowy. Na prawo i po środku, tyraljerzy Lannes’a posuwali się po grobli koło młyna, i wyciągnęli się długą linją, przed Rosjanami, zaledwie na odległość dwóch wystrzałów karabinowych. Jenerał dowodzący oddziałem, wlazł z ciężkim trudem na konia, i prostując się w całej swojej długości, udał się sam do pułkownika kawalerji. Odsalutował jeden drugiego na pozór z rycerską grzecznością, w ich jednak minach ponurych i w spojrzeniach piorunujących, które na siebie ciskali, malowała się dosadnie ich wzajemna nienawiść.
— Nie mogę przecież panie pułkowniku, zostawić połowy moich ludzi w lesie, na boskiej opatrzności! Proszę zatem — położył nacisk na to słowo — proszę zająć wyznaczone mu stanowisko, i być gotowym do ataku.
— A ja proszę pana jenerała, żeby nie mieszał się w sprawy nie moje... Gdybyś pan dowodził konnicą...