Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 02.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

widocznie znużonych, ale z twarzami pałającemi raczyli się sutemi libacjami i jedli coś niecoś przy tej okazji.
— Na miły Bóg, panowie! — odezwał się oficer służbowy tonem pełnym wyrzutu, który dowodził, że nie pierwszy dopiero raz im to mówił. — Wiadomo wam przecie, że książę Bagration, nakazał najsurowiej, żeby nikt nie śmiał opuszczać wyznaczonego mu stanowiska i zbierać się tłumnie tutaj. — Tu zwrócił się specjalnie z mową do wyższego oficera artylerji wzrostu małego, chudego i wielce zaniedbanego pod względem ubrania. Ten stał z uśmiechem nieśmiałym i pełnym zakłopotania, gdyż był bez butów. Suszyła je właśnie nad płomieniem markietanka. — I pan tutaj, kapitanie Tonszyn! Czy nie wstyd wam? Jako dowodzący oddziałem artylerji powinnibyście właśnie świecić przykładem. A pan tymczasem siedzisz tu bez butów. Gdyby tak nagle uderzono w bębny na alarm, ślicznie byś pan wyglądał! Chciejcie mi panowie zrobić tę przyjemność i wracajcie na wasze stanowiska, wszyscy bez wyjątku! — dodał tonem ostrej komendy.
Książę Andrzej nie mógł wstrzymać się od uśmiechu, spojrzawszy na Tonszyna, który stojąc dotąd zmięszany, przestępował szybko z nogi na nogę, milczący i zakłopotany. Oczy jego poczciwe i pełne inteligencji, patrzyły serdecznie, to na jednego, to na drugiego z nowoprzybyłych, jakby błagając o przebaczenie.
— Żołnierze utrzymują, że o wiele wygodniej bez botów — odpowiedział Tonszyn prawie z pokorą, chcąc wydobyć się przy pomocy żarciku z fałszywego poło-