Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 02.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Braunau. Liczył on tylko 217 ludzi chorych i maroderów; i był we wszystko zaopatrzony, prócz obuwia.
Kotuzow zatrzymywał się kiedy niekiedy aby przemówić słów kilka pełnych życzliwości do oficerów, a nawet do żołnierzy, których znał jeszcze z kampanji tureckiej. Na widok ich butów podartych, potrząsał smętnie głową, i wskazywał na nie swojemu towarzyszowi, giestem tak wymownym i z taką miną, że to mu oszczędzało trudu, czynienia słownych wyrzutów, i tłumaczeń tego faktu, któremu nie można było zaprzeczyć. Gdy ten giest powtarzał się częściej, pułkownik rzucał się naprzód, aby pochwycić w lot uwagi spodziewane z ust główno-dowodzącego. Około dwudziestu oficerów, tworzących orszak dwóch jenerałów, szło o kilka kroków wstecz, słuch wytężając, mimo że rozmawiali z sobą po cichu, i śmieli się wesoło. Jeden z adjutantów, ładny i szykowny mężczyzna, postępował tuż za Kotuzowem. Był nim książę Andrzej Bołkoński. Obok niego szedł tęgi, rosły i otyły Neświcki, wyższy oficer, z twarzą sympatyczną i wiecznie uśmiechniętą; z poczciwym i łagodnym wyrazem w oczach. Neświcki, zaledwie mógł się pohamować, aby nie wybuchnąć śmiechem szalonym, na widok figlów wyprawianych przez jednego z towarzyszów. Ten bowiem, oficer od huzarów, o cerze smagłej, jak u cygana, z wzrokiem wlepionym z tyłu w pułkownika, powtarzał każdy ruch tamtego, z komizmem niezrównanym, a z najwyższą powagą, nie uśmiechnąwszy się ani razu.
Kotuzow przechodził zwolna i niedbale pod tym