Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 01.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Sposób, jaki się wyrażał, dowodził, jak wysoko księcia oceniał i czego spodziewał się po serdecznym druhu.
— Zkąd nabył do tego prawa? — myślał Piotr w duchu, dla niego bowiem książę Andrzej był uosobistnieniem wszelakich doskonałości, dla tego właśnie, że czuł u niego przymioty, których Piotrowi brakowało: siłę i prawdziwie męską energję. Podziwiał zawsze w swoim przyjacielu łatwość i giętkość w stosunkach z ludźmi ze sfer najrozmaitszych, jego pamięć niezrównaną i wiadomości różnorodne. Książę czytał bowiem, co mu tylko wpadło pod rękę i wypisywał wszystkie ustępy ważniejsze; był rzeczywiście niezmordowany w swojej pilności w nauce i chęci nabywania wiedzy, w coraz szerszych rozmiarach. Jeżeli Piotr był zdziwiony, nie spotkawszy w Andrzeju skłonności do filozofii spekulacyjnej, która była właśnie jego słabostką, nie widział w tem wady, ale przeciwnie jednę więcej siłę i dźwignię moralną.
W stosunkach najserdeczniejszych, najprzyjaźniejszych i najprostszych, pochlebstwo i pochwała, są równie niezbędne jak oliwa, którą smaruje się tryby w maszynach, aby obracały się gładko.
— Ze mnie nic już nie będzie! nie mówmy więc o tem. Raczej zastanówmy się nad tobą — rzekł po chwili książę Andrzej, uśmiechając się z zadowoleniem, że wprowadził rozmowę na tor właściwszy.
I w twarzy Piotra odbiła się natychmiast ta szczęśliwa zmiana, która zaszła u jego przyjaciela.
— Nademną? — powtórzył z uśmiechem na ustach wesołym i bezmyślnym. — Ależ o mnie nie da się nic