Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 01.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

spiącego, dzięki łagodnemu i równemu kołysaniu w karecie na resorach. Gdy go zbudziła, przypomniał sobie teraz dopiero, że miał zobaczyć się z ojcem umierającym. W chwili, gdy wysiadał z powozu, dwóch ludzi czarno ubranych, schowało się szybko za jeden słup od bramy. W sieniach tak samo inni starali się wcisnąć w kąt najciemniejszy. Piotr nie zwrócił na nich wcale uwagi. — „Tak wypada zapewne” — pomyślał, idąc dalej krok w krok za swoją przewodniczką, która wstępowała szybko po wąskich bocznych schodach, przeznaczonych dla służby pałacowej. Pytał się w duchu, dla czego nie poszli głównemi schodami, po co w ogóle idzie do ojca i jaki może wyniknąć z tego pożytek? Stanowczość jednak i pospiech jego przewodniczki, zmuszały go ponownie do uznania, że widocznie tak być musiało. W pół drogi, zostali potrąceni przez dwóch służących biegnących pędem z góry, z wiadrami pełnemi wody. Ci ludzie zatrzymali się, przyciskając się do muru, aby wstępującym na górę zrobić miejsce.
— Wszak po tej stronie, apartamenta księżniczek? — spytała cicho jednego ze służących Anna Michałówna.
— Tak, tutaj, drzwi na lewo — odpowiedział głośno zapytany, jak gdyby nadeszła już chwila, w której można było pozwolić sobie na wszystko w pałacu hrabiego.
— Może mnie hrabia nie wzywał? — mruknął Piotr idąc przez korytarz. — Wolałbym pójść prosto do mego pokoju...
Anna Michałówna zatrzymała się czekając na niego.
— Ah, mój drogi! — pogłaskała go po ręce pieszczotliwie, jak to zwykła była czynić z synem. — Bądź prze-