Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 01.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gorsze!... Czy wiesz, że posłałem powóz po Piotra?... Hrabia żądał tego wyraźnie, wpatrując się uporczywie w jego portret...
Podniósł wzrok na nią, nic jednak nie oznaczało na jej twarzy marmurowej, czy słyszała w ogółe co mówił, czy też myślała w tej chwili o czem innem...
— Nie przestaję zasyłać do Boga modłów gorących — wtrąciła wymijająco — aby raczył pozwolić tej pięknej duszy wyjść z ciała bez wielkich cierpień, i osiągnąć wieczne zbawienie.
— Zapewne... ma się rozumieć! — bąknął książę, przyciągając tym razem ku sobie ruchem gwałtownym, najniewinniejszy w świecie gierydon. — Bądź jak bądź, oto co się dzieje... Znasz przecie całą sprawę... hrabia zrobił tej zimy testament, którym oddaje cały swój majątek Piotrowi, pomijając najzupełniej prawne spadkobierczynie...
— Oh! ile on w swojem życiu napisał testamentów! — odrzuciła siostrzenica z lodowatym spokojem. — W każdym razie, nie może urzędownie nic zapisać Piotrowi, bo on przecie jest podrzutkiem!
— Cóżbyśmy jednak poczęli, dajmy na to? — wykrzyknął książę żywo, przyciskając do siebie tak silnie gierydon nieszczęśliwy, że go o mało niepogruchotał. — Cóżbyśmy zrobili, gdyby hrabia prosił cara w liście poufnym, sekretnym, o pozwolenie legitymowania tego syna nieprawego łoża? Przez wzgląd na wielkie zasługi hrabiego, możeby mu nie odmówiono tej łaski.
Księżniczka uśmiechnęła się, dając tem do poznania,