Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 01.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ronkowy na piersiach — że mogłem oddać ci tę drobną przysługę.
Ruchy jego i głosu intonacja, były wyniosło-protekcjonalne, zupełnie odmienne, niż w Petersburgu na wieczorze u panny Scherer.
— Staraj się młodzieńcze całemi siłami służyć gorliwie i stać się godnym... Uszczęśliwiony... rzeczywiście jestem szczęśliwy, że... Czy jesteś na urlopie?
Bąkał to wszystko bez ładu i związku, z najwyższą obojętnością.
— Czekam dziennego rozkazu, wasza Ekscellencjo, aby udać się na miejsce wyznaczone — odpowiedział Borys spokojnie, jakby go nie dotknął ton oschły księcia. Nie okazywał również chęci, prowadzenia dalej rozmowy.
Uderzony jego tonem spokojnym i nie narzucającym się zbytecznie, książę zaczął mu się przypatrywać z większą uwagą.
— Czy mieszkasz razem z matką?
— Mieszkam u hrabstwa Rostowów, Ekscellencjo.
— U Stefana Rostowa, ożenionego z Natalją Szynszynówną — dodała Anna Michałówna.
— Wiem, wiem — książę skinął głową, mówiąc jak zwykle głosem monotonnym, z wielko-pańską nonszalancją. — Nie mogłem nigdy zrozumieć Natalji. Jak też mogła wyjść za mąż, za tego niedźwiedzia nieokrzesanego!... Głupiec kwadratowy, śmieszny, w dodatku gracz namiętny, jak mówią.
— Zapewne... z tem wszystkiem jednak książę kochany, jest to człowiek najpoczciwszy w świecie! — księżna uśmiechała się w taki sposób, żeby i hrabiego