Strona:Lew Tołstoj - Wiatronogi.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W ten sposób obejrzeli wszystkie konie i, gdy nie było już co pokazywać, zamilkli.
— No cóż, pójdziemy?
— Pójdziemy!
Zawrócili we wrota. Przybysz był rad, że się skończyły oględziny i że wracają do mieszkania gdzie można będzie zjeść, wypić, popalić — więc też odzyskał humor.
Mijając Fedzia, który prostując się na siodle, oczekiwał rozkazów — gość poklepał tłustą dłonią po udzie srokacza i rzekł:
— Oto malowanka! — miałem takiego srokacza, pamiętasz, opowiadałem ci...
Raptem nad jego uchem rozległo się słabe, głuche, jakby pozbawione treści rżenie; to srokacz rżał, ale nie skończył i umilkł nagle, jakby zawstydzony. Ani gość, ani gospodarz nie zwrócili na to uwagi i poszli do domu. Wiatronogi w owym przeżytym starcu poznał swego ukochanego pana, sławnego niegdyś z piękności i bogactwa huzara — Sierpińskiego.


X.
· · · · · · · · · · · · · · · · · ·

Deszcz mżył. Na toku było niewesoło; zupełnie za to inaczej na dworze właściciela.
W pięknym salonie błyszczała suta zastawa