Strona:Lew Tołstoj - Szczęście rodzinne.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dopiero gdyśmy wsiadły do oddzielnego coupé ze służącą lokomotywa ruszyła, a chłodne świeże powietrze owiało mnie, opamiętałam się i zaczęłam rozmyślać nad przeszłością. Całe moje małżeńskie pożycie od chwili wyjazdu do Petersburga, ukazało mi się nagle w innem świetle.
Przypomniałam sobie pierwsze dwa miesiące spędzone na wsi, nasze dawne plany i zapytałam się, czy mąż mój przez te trzy lata miał bodaj jedną miłą chwilę?
Zawiniłam bardzo względem niego. Ale czemu mnie nie powstrzymywał, unikał szczerej rozmowy, czemu mnie obrażał, czemu nie działał na mnie całą potęgą swojej miłości? A może on mnie nie kochał? Choćby jednak był winnym wobec mnie, tem nie mniej pocałunek obcego człowieka, splamił mi policzki.
Im bardziej zbliiżałam się do Heidelbergu, z tem większym niepokojem czekałam przyszłej rozmowy.
Do wszystkiego się przyznam, wszystko mu powiem, wszystko wypłaczę łzami skruchy i on mi przobaczyć musi.
Ale sama nie wiedziałam co ma być owem „wszystkiem,” które mu wyznam i nie wierzyłam, że on mi przebaczy.
To też jak tylko weszłam do pokoju męża, wobec jego spokojnego, choć zdziwionego spojrzenia, poczułam, że nie mam mu nic do powiedzenia, nic do wyznania, o nic go przepraszać nie potrafię. Skrucha i gorycz musiały zostać na dnie mego serca.
— A toś mi zrobiła niespodziankę — rzekł spokojnie — miałem właśnie jutro cię odwiedzić.
Ale przyjrzawszy mi się uważnie, zapytał z przestrachem:
— Co ci jest?
— Nic — odparłam, wstrzymując łzy — możemy chociażby jutro jechać do domu.
Dość długo milczał i przyglądał mi się badawczo.