wzbudzał we mnie wstręt duszy, a to tem większy, że musiał wiedzieć, iż słyszałam jego słowa, a jednak sobie nic z tego nie robił.
Miałam wstręt do niego i starałam się trzymać jaknajdalej swoją rękę i podążać jaknajprędzej za panią M.
Markiz mówił mi o cudnym krajobrazie, o szczęściu niespodzianego spotkania ze mną, ale nic już nie słyszałam, bo w tej chwili myślałam o dziecku, o mężu, o kraju. Było mi ciężko na sercu i wstyd, pragnęłam, chciałam jaknajprędzej wrócić do swego samotnego pokoju w Hôtêl de Bade i pomyśleć nad tem, co mi przygniotło duszę. Ale pani M. szła tak wolno, do powozu było jeszcze daleko, a mój towarzysz zwalniał kroku, najoczywiściej zatrzymywał mnie, a nawet ściskał mi rękę.
Pani M. znikła za zakrętem i zostaliśmy sami; coraz większy strach mnie ogarniał.
— Przepraszam pana — rzekłam chłodno, usiłując wyrwać mu rękę, ale koronkowy rękaw zaczepił się o jego guzik.
Markiz się nachylił, żeby odplątać koronkę i jego gorące palce dotknęły mojej dłoni.
Zbudziło się we mnie nieznane uczucie niby strachu, niby rozkoszy. Chciałam spojrzeć mu w oczy z nienawiścią, ale oczy moje wyrażały przestrach i wzruszenie. Jego wilgotne źrenice ogarniały mnie płomieniem, ręce gorączkowo ściskały moją rękę, a rozchylone usta szeptały, że mnie kocha, że żyć beze mnie nie może i podsuwały się coraz bliżej. Ogień przebiegł mi po żyłach, a słowa zamierały na ustach. Nagle uczułam pocałunek na swoim policzku, drżałam i sztywniałam naprzemiam, ale z miejsca ruszyć się nie mogłam. Wszystko to trwało chwilę tylko, ale chwila ta była okropna! Tak zrozumiałym był mi wyraz jego twarzy. Wstrętnem mi było to czoło nizkie, podobne do czoła mego męża, ten piękny prosty nos z rozdymającemi się nozdrzami, te długie wąsy i ostra bródka
Strona:Lew Tołstoj - Szczęście rodzinne.djvu/84
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.