Strona:Lew Tołstoj - Szczęście rodzinne.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chciałam widzieć nikogo, pragnęłam jak najprędzej skończyć kuracyę i wracać do domu.
W mojej duszy zagnieździło się jakieś złe uczucie, do którego nie chciałam się przyznawać.
Tłómaczyłam się, że jestem niezdrowa i chodziłam pić wody samotnie, albo z panią M., moją znajomą z Petersburga, urządzałam wycieczki w okolice.
Mój mąż w tym czasie mieszkał w Heidelbergu, odwiedzał mnie kiedy niekiedy, czekając na ukończenie mojej kuracyi.
Pewnego dnia lady S. namówiła całe towarzystwo na polowanie, a my z panią M. wybrałyśmy się do ruin zamkowych.
Wjeżdżałyśmy powoli na stromą górę. Przed oczyma naszemi roztaczały się piękne okolice Badenu, oświecane promieniami zachodzącego słońca. Rozmawiałyśmy poważnie, jak nigdy przedtem. Pani M. ujęła mnie swoją dobrocią i rozumem, wydało mi się, że mogę z nią być szczerą i rozmawiać o wszystkiem. Mówiłyśmy o rodzinie, o dzieciach, o beztreściwości tutejszego życia, obie tęskniłyśmy do kraju; było nam rzewnie i miło na duszy.
W tak poważnym nastroju wchodziłyśmy na zamek. Wśród murów było chłodno; z oddali dolatywały nas odgłosy kroków i rozmowy.
Przez szerokie podwoje majaczył widok prześliczny.
Usiadłyśmy, żeby trochę odpocząć i patrzałyśmy na zachodzące słońce.
Głosy zbliżały się coraz bardziej, wydało mi się, żem usłyszała swoje nazwisko.
Zaczęłam się przysłuchywać i mimowoli wysłuchałam całej rozmowy. Poznałam głos markiza D. i jego przyjaciela Francuza. Mówili o mnie i o lady S.
Francuz porównywał nas ze sobą i oceniał nasze piękności. Nie powiedział nic ubliżającego, ale mimo to jego sąd mnie oburzył. Francuz analizował nasze urody,