Strona:Lew Tołstoj - Szczęście rodzinne.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak? — zapytał z uśmiechem.
— Tak — odparłam szeptem i wesołość owładnęła nami, oczy nasze się śmiały, robiliśmy coraz większe kroki i coraz bardziej wspinaliśmy się na palce. I tym samym krokiem ku zgorszeniu Grzegorza i zdumieniu mamy obeszliśmy wszystkie pokoje. W jadalni popatrzaliśmy sobie w oczy i wybuchnęliśmy śmiechem.
Na dwa tygodnie przed świętami byliśmy już w Petersburgu.