Strona:Lew Tołstoj - Szczęście rodzinne.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Obraziło mnie, że ma mnie za niższą od siebie, ale i cieszyło, że robi dla mnie to ustępstwo.
Koniec wieczoru przeszedł na omawianiu z Katią naszych interesów.
— No, a teraz do widzenia, drodzy przyjaciele — rzekł, wstając. Zbliżył się do mnie i wziął za rękę.
— Kiedyż się znowu zobaczymy? — spytała Katia.
— Na wiosnę — odpowiedział jej, nie wypuszczając mej ręki. Teraz jadę do Daniłówki (tak się nazywał nasz drugi majątek) uporządkuję tam interesy, wstąpię do Moskwy, a potem już się często będziemy widywali.
— Czemu pan na tak długo odjeżdża? — odezwałam się bardzo smutno. Zdawało mi się, że teraz codzień będę go widywała i znowu zdjął mnie strach, że mój dawny stan może wrócić. Ta myśl odbiła się zapewne na mojej twarzy.
— Tylko proszę więcej pracować i nie smucić się — rzekł mi Sergiusz Michałowicz, zbyt może chłodnym i suchym tonem. — Na wiosnę wyegzaminuję panią — dodał, spuszczając moją rękę i nie patrząc już na mnie.
Wyprowadziłyśmy go do przedpokoju. Zaczął się ubierać i żegnać pośpiesznie. I znowu unikał mego spojrzenia.
Czyżby sądził, że mi sprawia tak wielką radość, patrząc na mnie? Dobry to człowiek, ale nic więcej.
Swoją drogą długo jeszcze tego wieczora rozmawiałyśmy z Katią nie tyle o nim, ile o naszych planach na zimę i o najbliższem lecie. Nie przychodziło mi już na myśl owo straszne pytanie: „Po co?” Potrzeba życia dla szczęścia wydała mi się prostą, a tyle tego szczęścia uśmiechało się w przyszłości. Zdawało mi się, że nasz ponury dwór Pokrowski zajaśniał znowu światłem i zawrzał życiem.