działem. Przeciwnie widziałem takie czyny u niewierzących ludzi naszego koła, ale nigdy u tak nazwanych wierzących.
I pojąłem, że wiara tych ludzi — nie jest tą wiarą, której szukałem, że ich wiara nie jest wogóle wiarą, a tylko jedną z epikurejskich rozkoszy życia. Zrozumiałem, że ta wiara przydać się może, chociaż nie dla pociechy, ale dla rozrywki żałującemu za grzechy Salomonowi na śmiertelnem łożu, ale nie może się przydać ogromnej większości ludzi, którzy są powołani nie do rozrywki korzystania z cudzej pracy, a do tworzenia życia. Dlatego, ażeby cała ludzkość mogła żyć, i przedłużać życie, te miljardy, muszą mieć inne, prawdziwe wyznanie wiary. Przecież nie to, przekonało mnie o istnieniu wiary, żeśmy z Salomonem i Szopenhauerem nie zabili się, ale to, że miljardy ludzi żyło i żyją i że nas z Salomonami wyniosły na falach swego życia.
I zbliżyłem się do wierzących biednych, prostych, nieuczonych ludzi, do pielgrzymów, mnichów, roskolników, chłopów; Wiara ludu była tak samo chrześcijańska, jak i wiara niby — wierzących
Strona:Lew Tołstoj - Spowiedź.pdf/88
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.