Strona:Lew Tołstoj - Sonata Kreutzerowska.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kroku. Ginąłem sam, ale nie pociągałem jeszcze za sobą innej ludzkiej istoty. Ale raz kolega brata, student: wesoły chłopak, zuch, jak to się mówi, t. j. największy łajdak, nauczywszy i pić, i grać w karty, namówił nas po pijatyce, by pojechać tam... Pojechaliśmy. Brat był też jeszcze niewinny i upadł tej nocy. I ja, szesnastoletni smarkacz, zohydziłem siebie i przyczyniłem się do pohańbienia kobiety, nie rozumiejąc zupełnie swego postępku. Przecież od nikogo z dorosłych nie słyszałem, żeby to, co robiłem, było złe. A i teraz nikt tego nie usłyszy. Coprawda, mówi o tem przykazanie, ale przecież przykazanie jest chyba potrzebne jedynie poto, żeby na egzaminie odpowiadać „batiuszce“ i to nie tak potrzebne, na pewno nie tak, jak prawidło o używaniu ut w zdaniach warunkowych.
Tak więc od nikogo z dorosłych, ze zdaniem których się liczyłem, nie słyszałem, żeby to było złe. Przeciwnie, od ludzi, których szanowałem, słyszałem, że to jest dobrze. Słyszałem, że moje walki i cierpienia ucichną po tem, słyszałem i czytałem, słyszałem i od starszych, że to będzie dobrze dla zdrowia, od kolegów słyszałem, że poczytuje się to za pewną zasługę, za zuchowatość. Tak więc prócz dobra nie można się w tem było niczego dopatrzeć. Niebezpieczeństwa zarażenia się? Ale to przecież jest przewidziane. Opieka społeczna troszczy się o to. Czuwa nad prawidłową działalnością domów publicznych i zabezpiecza rozpustę dla uczniów. Doktorzy za pieniądze dbają