Strona:Lew Tołstoj - Sonata Kreutzerowska.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się wyraz niewątpliwego przerażenia. Na jej twarzy odbił się ten sam wyraz, ale prócz niego było jeszcze coś. Gdyby był sam tylko wyraz przerażenia, nie stałoby się może to, co się stało; ale w wyrazie jej twarzy widać było w pierwszej chwili, tak mi się przynajmniej wydało, jeszcze zmartwienie, niezadowolenie z tego, że naruszono jej upojenie miłosne, jej szczęście z nim. Jakgdyby jej niczego nie trzeba było prócz tego, żeby nie przeszkadzano teraz jej szczęściu. Oba uczucia przez jedną tylko chwilę malowały się na ich twarzach. Wyraz przerażenia na jego twarzy zmienił się natychmiast na wyraz zapytania: można kłamać czy nie? Jeśli można, to trzeba zacząć. Jeśli nie, to zacznie się coś innego. Ale co? I spojrzał na nią pytająco. Na twarzy jej wyraz niezadowolenia i zmartwienia zmienił się, jak mi się wydawało, kiedy spojrzała na Truchaczewskiego, na wyraz troski o niego. Na chwilą zatrzymałem się we drzwiach, trzymając sztylet za plecami. W tej chwili on się uśmiechnął i aż do śmieszności obojętnym tonem zaczął: — „A myśmy tu właśnie muzykowali“ — „Nie spodziewałam się” — zauważyła w tej samej chwili, poddając się jego tonowi. Ani jedno, ani drugie z nich nie domówiło. Ogarnął mnie teraz ten sam szał, który opanował mię tydzień temu. Znów doświadczyłem potrzeby burzenia, gwałtu i radosnego szaleństwa i poddałem się jemu.
Oboje nie domówili. Zaczęło się to inne, czego się on obawiał, a co niweczyło odrazu wszyst-