Strona:Lew Tołstoj - Djabeł.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tem palił w piecach, czyścił buty państwa, ubranie, nastawiał samowary. Potem subjekt go wołał do wyjmowania towaru lub kucharka dawała mu miesić ciasto i szorować rondle. Posyłali go jeszcze do miasta, to z listem, to po córkę państwa do gimnazjum, to po oliwę dla staruszki. — „Gdzie ty się podziewasz, przeklęty“ — mówił mu to ten, to ów. — „Cóż masz sam iść, Alosza pobiegnie. Aloszka! Hej, Aloszka!“ — I Alosza biegał.
Śniadanie jadł chodząc, a obiad rzadko kiedy zdążył zjeść ze wszystkimi, kucharka łajała go za to, ale litowała się nad nim i zawsze zostawiała mu coś gorącego na obiad i kolację. Szczególnie dużo roboty było przed świętami i w czasie świąt, Alosza bardzo cieszył się ze świąt, gdyż wtedy dostawał napiwek, miał zaledwie ze sześćdziesiąt kopiejek, ale to w każdym razie były jego pieniądze, mógł je wydąć, na co chciał. Pensji swej na oczy nie widział. Ojciec przyjeżdżał stale, brał ją od kupca i jeszcze wypominał Aloszce, że buty prędko zniszczył.
Gdy zebrał sobie dwa ruble owych napiwków, za poradą kucharki kupił czerwoną kurtkę, robioną na drutach, a gdy ją włożył, nie mógł się dość nacieszyć.
Alosza mało mówił: jeżeli się odezwał, to krótko i kilkoma tylko słowami. Gdy mu kazano