Strona:Lew Tołstoj - Śmierć Ivana Iljicza.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lżéj nawet, gdyby go ktoś popieścił, ucałował, zapłakał nad nim i pocieszył ze szczerym żalem i współczuciem. Wiedział, że to niemożliwe, że ludzi w jego wieku nikt nie pociesza w ten sposób, wstydził się swojéj słabości, — a jednak pragnął tych pieszczot, tęsknił do nich i żałował, że nikt mu ich dać nie może.
Tylko w stosunku z Herasimem znajdował coś podobnego, i ten też stosunek stał się jego jedyną pociechą.
Kiedy niekiedy odwiedzali go przyjaciele i koledzy biurowi, ale fałsz, który z sobą przynosili, ciężył choremu i krępował każdą myśl jego. Zdarzało się nieraz, że w chwilach największego rozdrażnienia i upadku ducha, zjawia się taki znajomy, i Iwan Iljicz natychmiast zamiast skarg i żalów przybiera poważny, skupiony wyraz twarzy, wszczyna rozmowę o sprawach urzędowych i uparcie broni swego zdania.
Fałsz ten w nim samym i dokoła niego najbardziéj może zatruwał ostatnie chwile Iwana Iljicza.




ROZDZIAŁ VIII.

Był ranek.
Herasim, znużony całonocném czuwaniem, udał się na spoczynek.
Do pokoju wszedł lokaj Piotr, zgasił dopalające się świece, podniósł rolety, i ze szczególną uwagą, cicho, ostrożnie zajął się sprzątaniem.
Iwan Iljicz patrzył na to bezmyślnie.
Pory dnia i dni same nie miały żadnego wpływu na smutną, jednostajną jego egzystencyą. Ranek, czy wieczór, piątek czy niedziela, położenie chorego było zawsze jednakie. Zawsze ten sam, nieustający ani na chwilę, głuchy, nieskończony ból,