— A dlaczego nie chce odbierać?
— Różni są ludzie na świecie: jeden żyje tylko dla siebie, jak Mitiucha... myśli tylko o swym brzuchu, a Fokanycz, to bogobojny starzec... myśli o duszy i pamięta, że jest Bóg.
— Jakżeż on żyje dla duszy i pamięta że jest Bóg? — prawie krzyknął Lewin.
— Wiadomo jak... sprawiedliwie, po Bożemu. Są różni ludzie na świecie: choćby pan... pan przecież nigdy nie uczyni człowiekowi krzywdy...
— Tak, tak... bywaj zdrów! — przemówił Lewin ze wzruszeniem, a odwróciwszy się, wziął laskę i czemprędzej udał się do domu.
Na słowa chłopa, że Fokanycz żyje dla duszy, po Bożemu, jak gdyby chmarą bardzo wiele myśli, nie zupełnie pewnych i określonych jeszcze, lecz znaczących, wyrwało się z jakiegoś zamknięcia, i wszystkie, dążąc do jednego celu, zakotłowały w głowie Lewina, oślepiając go swym blaskiem.
Lewin szedł prędko traktem, przysłuchując się nie tyle swym myślom (nie mógł połapać się w nich jeszcze), co wewnętrznemu stanowi swemu, jakiego nigdy jeszcze nie doświadczał.
Słowa, wyrzeczone przez chłopa, wywołały w jego duszy działanie iskry elektrycznej, która nagle przetworzyła i zbiła w jedną całość rój rozrzuconych, bezsilnych, oddzielnych myśli, jakie nie opuszczały go na chwilę. Myśli te, bezwiednie dla niego samego, zajmowały go nawet i wtedy, gdy rozmawiał z Fedorem o wypuszczaniu ziemi w dzierżawę. Czuł w swej duszy coś nowego i z rozkoszą poddawał się temu uczuciu, nie wiedząc jeszcze, co ono ma oznaczać.
„Nie należy żyć tylko dla zaspokojenia swych potrzeb, lecz dla Boga. Dla jakiego Boga? Czy można powiedzieć