Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom III.djvu/317

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A cóż... wszyscy jadą... wypada też przyjść z pomocą i Serbom. Żal mi ich...
— Tak... tam brak szczególnie artylerzystów — zauważył Katawasow.
— Ja bardzo krótko służyłem w artyleryi... może przeznaczą mnie do kawaleryi lub do piechoty.
— Dlaczego do piechoty, kiedy najbardziej potrzeba im artylerzystów? — zapytał Katawasow, sądząc z wieku artylerzysty, że ten posiada już zapewne wyższy stopień.
— Nie długo służyłem w artyleryi i wyszedłem do dymisyi w stopniu junkra — i zaczął opowiadać dlaczego nie zdał egzaminu.
Ogólne wrażenie, jakie na Katawasowa wywarły rozmowy z ochotnikami, było nieszczególne, i gdy ci udali się na stacyi do bufetu na wódkę, profesor chciał podzielić się z kim bądź swemi wrażeniami i przekonać czy się nie myli.
Jeden z pasażerów, staruszek w wojskowym szynelu, przysłuchiwał się bacznie przez cały czas rozmowie Katawasowa z ochotnikami, Katawasow więc zwrócił się wprost do niego.
— W rzeczy samej dość burzliwą przeszłość mają ci wszyscy panowie, co tam jadą — odezwał się dyplomatycznie, chcąc widocznie wypowiedzieć swe zdanie i zarazem zapoznać się z poglądami staruszka.
Stary służył ongi w wojsku i brał udział w dwóch kampaniach, wiedział więc dobrze jakim warunkom powinien odpowiadać wojskowy, a ze słów tych panów i z wprawy, z jaką zaglądali ciągle po drodze do butelki, doszedł do przekonania, że będą oni marnymi żołnierzami. Prócz tego chciał jeszcze opowiedzieć, jak z powiatowego miasta, gdzie stale mieszkał, poszedł na ochotnika dymisyonowany żołnierz, znany pijak i złodziej, którego nikt nie chciał już najmować za robotnika; wiedząc jednak z doświadczenia, że przy obecnym nastroju niebezpiecznie jest wyrywać się ze zdaniem sprzecznem z poglądem ogółu, przedewszystkiem zaś kryty-