Przejdź do zawartości

Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom III.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

żenia, i że rozmawiała z nim, jak z każdym pierwszym lepszym znajomym, Lewin rozweselił się zupełnie i oświadczył, że cieszy się z tego i że teraz nie będzie już postępował tak głupio z Wrońskim, jak na wyborach, a postara się przy pierwszem spotkaniu być z nim w jaknajlepszych stosunkach.
— Sprawia mi to zawsze ogromną przykrość, gdy mi się zdaje, że ktoś jest mym wrogiem i gdy staram się unikać spotkania z nim — rzekł. — Cieszę się z tego ogromnie!..

II.

— Pamiętaj więc i bądź u Bolów — odezwała się Kiti do męża, gdy ten o godzinie jedenastej rano, przed wyjściem na miasto, przyszedł się z nią pożegnać. — Wiem, że będziesz dzisiaj na obiedzie w klubie, papa zapisał cię... A na rano jakie masz projekty?
— Będę tylko u Katawasowa — odparł Lewin.
— Po cóż tak wcześnie?
— Obiecał mi, że zastanę u niego Metrowa, znanego petersburgskiego uczonego, z którym chciałbym porozmawiać o mem dziele...
— To ten, którego artykuł tak ci się podobał? No, a potem? — dopytywała Kiti.
— Zapewne wpadnę na chwilę do sądu we wiadomym ci interesie siostry.
— A na koncert?
— Niechce mi się jechać samemu!
— Jedź!... śliczny koncert... będą grać nieznane jeszcze utwory... ja bym bezwarunkowo nie pojechała.
— W każdym razie będę jeszcze w domu przed obiadem — rzekł, spoglądając na zegarek.
— Weź tużurek, abyś mógł złożyć wizytę hrabinie Bolowej...
— Czy to koniecznie trzeba być u niej?