Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom II.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

siano! Zbierają, jak kaczęta, gdy im ziarna nasypać! — dodał, wskazując na znikające kopice. — Od obiadu zwieźli już chyba połowę... Czy już ostatnia? — zawołał na młodego parobczaka, który stojąc na wozie i machając konopianemi lejcami, przejeżdżał koło nich.
— Ostatnia ojcze! — zawołał parobczak, wstrzymując konia i, uśmiechając się, spojrzał na wesołą, również uśmiechającą się, rumianą kobietę, siedzącą na wozie i pojechał dalej.
— Kto to, czy syn? — zapytał Lewin.
— Mój najmłodszy — odparł stary z uśmiechem, w którym malowała się tkliwość.
— Ładny chłopak!
— Niczego sobie.
— Żonaty już?
— Na świętego Filipa minie trzeci rok.
— A ma dzieci?
— Jakie dzieci! Przez cały rok nie rozumiał się jeszcze na niczem, a i teraz wstydzimy go jeszcze — odparł stary Parmenych. — Ale siano! Prawdziwa herbata!... — powtórzył, chcąc widocznie zmienić przedmiot rozmowy.
Lewin przyjrzał się bacznie Waśce Parmenowowi i jego żonie, którzy niedaleko od niego nakładali kopice. Iwan Parmenow stał na wozie, odbierając, równając i udeptując ogromne wiązki siana, które najprzód naręczami, potem widłami, podawała mu zręcznie jego młoda, ładna żona. Baba robiła zgrabnie, wesoło i łatwo. Gęste, zleżałe siano nie dawało się od razu brać na widły. Baba musiała wiec poruszać je najpierw rękoma, wsunąć widły, potem prędkim sprężystym ruchem nalegała na nie całym ciężarem ciała i w tej samej chwili, zginając swą przepasaną czerwonym pasem postać, wyprostowywała się i wystawiając naprzód mocno rozwinięty tors, zręcznym ruchem chwytała za widły i nabrane na nie siano podrzucała wysoko na wóz. Iwan prędko, starając się widocznie oszczędzić żonie każdą minutę daremnej pracy,