Przejdź do zawartości

Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom II.djvu/355

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

„Obejrzał się“ — pomyślała.
— Nic, chciałam tylko, abyś się obejrzał — odparła, patrząc na niego i pragnąc domyśleć się, czy mąż gniewa się, czy nie, za oderwanie go od pracy.
— Ach, jak nam dobrze tak we dwoje! To jest mnie przynajmniej — rzekł, podchodząc do niej, rozpromieniony uśmiechem szczęścia.
— Mnie też tak dobrze! Nigdzie już nie pojadę! szczególnie nie do Moskwy.
— A o czem tak myślałaś?
— Ja?... Ja myślałam... ale idź lepiej pisać, nie odrywaj się od pracy — rzekła, wydymając wargi — i ja też muszę powycinać teraz te dziurki, widzisz je?
Wzięła nożyczki i zaczęła wycinać.
— Dobrze, ale powiedz o czem myślałaś? — rzekł, przysuwając się do niej i przypatrując się kolistemu ruchowi jej maleńkich nożyczek.
— A... o czem ja myślałam?... Myślałam o Moskwie... o twojej szyi.
— Czem zasłużyłem sobie na takie szczęście... pojąć doprawdy nie mogę; jest mi zbyt dobrze — rzekł, całując jej rękę.
— A ja naodwrót: czem mi lepiej, tem łatwiej to rozumiem.
— Tu masz loczek! — rzekł, odwracając ostrożnie jej główkę.
— Loczek... tutaj w tem miejscu... Ale my przecież musimy pracować.
Nie pracowali jednak dalej i, jak złapani na gorącym uczynku, odsunęli się od siebie, gdy wszedł Kuźma, meldując, że samowar na stole.
— Czy z miasta co nadeszło? — zapytał Lewin Kuźmy.
— Przed chwilą właśnie przywieziono i teraz rozpakowują.