Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom II.djvu/307

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

teczny przepych ubioru, wyraz jej miłej twarzy, jej spojrzenia, jej ust, był jak zawsze, tymsamym wyrazem niewinności i szczerości.
— Myślałam już, że chcesz uciec — rzekła mu i uśmiechnęła się.
— Wstyd doprawdy mówić, co mi się zdarzyło! — odpowiedział, rumieniąc się i w tej samej chwili musiał przywitać się z Siergiejem Iwanowiczem, który podchodził właśnie ku niemu.
— Ładna bistorya z tą koszulą! — odezwał się Siergiej Iwanowicz, potrząsając głową i uśmiechając się.
— Rzeczywiście, rzeczywiście — odparł Lewin, nie zdając sobie sprawy z tego, co Siergiej Iwanowicz mówi.
— No, kochany Kostusiu, musisz rozstrzygnąć jeszcze jedną, nader ważną kwestyę — zwrócił się do niego Stepan Arkadjewicz z udanym wyrazem przestrachu. Teraz właśnie jesteś w stanie ocenić całą jej wagę: zakrystyan pyta mnie, czy ma zapalić świece już używane, czy też zupełnie nowe. Chodzi tu o dziesięć rubli... — dodał z uśmiechem. Pozwoliłem sobie zastąpić cię, lecz obawiam się, czy nie będziesz miał nic przeciwko temu.
Lewin domyślił się, że Stepan Arkadjewicz żartuje sobie z niego, lecz nie był zdolnym uśmiechnąć się.
— No i jakże?... Używane czy nowe? oto pytanie.
— Dobrze, dobrze... nowe.
— Bardzo ładnie! cała rzecz już skończona — rzekł Stepan Arkadjewicz z uśmiechem.
— Jak to jednak ludzie głupieją w tem położeniu — szepnął Stepan Arkadjewicz do Czyrikowa. Lewin, spojrzawszy na niego z roztargnieniem, zbliżył się do narzeczonej.
— Pamiętaj, Kiti, stań pierwsza na dywanie — rzekła hrabina Nordston, podchodząc do panny młodej. — Udało się panu! — zwróciła się do Lewina.
— Co... nie boisz się? — zapytała stara ciotka Marja Dmitrjewna.