Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom II.djvu/305

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

paczą ręką, zwracał się do Stepana Arkadjewicza, spokojnie palącego papierosa.
— Czy ktokolwiek był kiedykolwiek w tak idyotycznie głupiem położeniu? — zapytywał.
— W istocie, głupie położenie — zgadzał się z nim Stepan Arkadjewicz, uśmiechając się łagodnie. — Uspokój się jednak... przyniosą ci zaraz.
— Nie rozumiem doprawdy — mówił Lewin z hamowaną wściekłością. — I te głupie wycięte kamizelki! Doprawdy można zwarjować! — wołał, spoglądając na pomięty gors swej koszuli. — I co będzie, jeżeli odwieziono już rzeczy na kolej! — zawołał z rozpaczą.
— Włożysz w takim razie moją.
— Trzeba już dawno było to zrobić.
— Nie należy być tak śmiesznym... Poczekaj, jakoś to będzie.
Rzecz polegała na tem, że gdy Lewin kazał sobie podawać ubranie, Kuźma przyniósł mu frak, kamizelkę i wszystko, co było potrzebne, nie przyniósł mu jednak koszuli.
— A koszula? — zawołał Lewin.
— Koszula na panu — odparł Kuźma, uśmiechając się spokojnie.
Kuźma nie domyślił się, że trzeba zostawić czystą koszulę i stosując się do otrzymanego polecenia, zapakował wszystkie rzeczy i odwiózł je do Szczerbackich, skąd tego samego wieczoru państwo młodzi mieli wyjeżdżać. Prócz frakowego garnituru wszystko było już zapakowane. Koszula włożona rano, pomięła się i nie można jej było użyć do modnej, wyciętej kamizelki. Posyłać do Szczerbackich było zadaleko. Posłano do miasta po nową. Lokaj wrócił z wiadomością, że wszystkie sklepy są pozamykane z powodu niedzieli. Koszula, po którą Stepan Arkadjewicz posyłał do siebie, okazała się za krótką i za szeroką. Wreszcie Kuźma pobiegł do Szczerbackich rozpakowywać kufry. W cerkwi czekano na pana młodego, on zaś tymczasem, jak zwierzę