Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom II.djvu/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Straszny błąd — podpowiedziała Anna.
— Lecz powtarzam: to fakt spełniony; potem na swe nieszczęście zakochałaś się w nie swoim mężu. Jest to nieszczęście, lecz i to nieszczęście należy uważać jako fakt dokonany... mąż twój dowiedział się o tem i przebaczył. Stepan Arkadjewicz zatrzymywał się po każdem zdaniu, spodziewając się, że siostra będzie mu przeczyć, lecz Anna nie odzywała się wcale. Teraz cała kwestya polega na tem tylko, czy możesz żyć nadal ze swym mężem? Czy ty chcesz tego? czy on chce tego?
— Nic nie rozumiem.
— Lecz sama przecież powiedziałaś, że nie możesz znosić go...
— Nie, nie powiedziałam... wyrzekam się tych słów... nic nie wiem i nic nie rozumiem się na tem...
— Tak, lecz pozwól...
— Nie możesz zrozumieć tego! Czuję, że chociaż lecę w przepaść głową na dół, nie powinnam ratować się... i nie mogę...
— Nic nie szkodzi, postaramy się, abyś się nie potłukła i złapiemy cię... Rozumiem cię, rozumiem, że nie możesz podjąć się wypowiedzenia swych pragnień, swych uczuć...
— Niczego, niczego nie pragnę... tylko, aby raz już skończyło się to wszystko...
— Lecz on widzi to i wie o tem... i czy ty myślisz, że jemu to wszystko mniej ciąży, niż tobie? Ty cierpisz nad tem, on cierpi, i cóż może z tego wyniknąć... Rozwód zaś rozwiąże to wszystko — z pewnym wysiłkiem wymówił Stepan Arkadjewicz swą główną myśl i znacząco spojrzał na siostrę.
Anna nic nie odpowiedziała i z przeczeniem pokiwała swą ostrzyżoną głową, lecz z wyrazu jej oblicza, które nagle rozjaśniło się poprzednią urodą, Stepan Arkadjewicz przekonał się, że siostra jego nie pragnęła rozwodu tylko dlatego, że wydawał się on jej szczęściem niemożebnem do ziszczenia.