— Dlaczego wkrótce?
— A wiesz, że zaznajemy mniej rozkoszy w życiu, gdy myślimy o śmierci, ale za to żyjemy jakoś spokojniej.
— Przeciwnie, przy końcu jest zawsze najweselej! A jednak czas już na mnie — rzekł Stepan Arkadjewicz, wstając po raz dziesiąty.
— Ależ posiedź jeszcze! — zapraszał Lewin, zatrzymując go. — Kiedyż się teraz zobaczymy? Ja wyjeżdżam jutro...
— A tom się urządził!... przecież po to przyszedłem do ciebie... musisz koniecznie być dzisiaj u mnie na obiedzie. Będzie twój brat, będzie mój szwagier, Karenin... nasz go przecież...
— To on bawi w Moskwie? — odezwał się Lewin i chciał zapytać o Kiti, gdyż słyszał, że w początkach zimy była u swej siostry, żony dyplomaty i nie wiedział, czy już powróciła; po chwili jednak rozmyślił się i nie pytał. — „Będzie, nie będzie, wszystko mi jedno.“
— Więc zjawisz się?
— Rozumie się.
— A zatem o piątej i w tużurku.
I Stepan Arkadjewicz wstał i zeszedł na dół do swego zwierzchnika; instynkt nie omylił go; jak się pokazało, nowy straszny zwierzchnik był bardzo sympatycznym człowiekiem, Stepan Arkadjewicz zjadł z nim śniadanie i zasiedział się u niego tak długo, że dopiero o czwartej wybrał się do Aleksieja Aleksandrowicza.
Aleksiej Aleksandrowicz powróciwszy z cerkwi, cały ranek przesiedział w domu. Tego dnia miał dwie sprawy do załatwienia: przyjąć i wyprawić do Petersburga przejeżdżającą obecnie przez Moskwę deputacyę inorodców, oraz napisać list do adwokata. Deputacya pomimo to, że była wy-