Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom II.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Michajłowna zupełnie w innym sensie zrozumiała to, co jej Lewin mówił.
— Wiadomo, że o zbawienie swej duszy należy najusilniej starać się, — odezwała się wzdychając — oto Parfen Denisycz, chociaż nie umiał ani czytać ani pisać, a tak umarł, że daj Boże każdemu taką śmierć, — zaczęła opowiadać o zmarłym niedawno fornalu — wyspowiadał się, przyjął ostatnie najświętsze sakramenta...
— Ja nie o tem mówię — odparł Lewin — mówię, że postępując tak jak postępuję, mam tylko swoją korzyść na widoku... przecież mnie się to opłaca, gdy chłopi robią.
— Choćby pan Bóg wie co robił, gdy chłop będzie leniuchem, wszystko na nic się nie zda... jak ma sumienie, będzie pracował, a jak go niema, to już na to nikt nic nie poradzi.
— A przecież sama Agafia powiada, że Iwan daleko sumienniej dogląda bydła?
— Ja powiadam, — odparła Agafia Michajłowrna widocznie nie przypadkowo, ale z zupełną świadomością — że powinien się pan ożenić i koniec!
Słowa, któremi Agafia Michajłowna przypomniała mu, o czem sam myślał przed chwilą, nieprzyjemnie uraziły go. Lewin nachmurzył się i nic nie odpowiadając, wziął się w dalszym ciągu do pracy. Od czasu do czasu dolatywał do niego dźwięk uderzających o siebie drutów, na których Agafia Michajłowna robiła pończochę i Lewin marszczył się za każdym razem, gdy przypominał sobie o tem, o czem chciał zapomnieć.
O dziesiątej dał się słyszeć dzwonek i turkot kół, toczących się po błocie.
— Jacyś goście jadą do nas, przynajmniej pan nie będzie się już nudził — odezwała się Agafia Michajłowna i wstała idąc ku drzwiom, lecz Lewin wyprzedził ją, pisanie nie szło mu jakoś i rad był każdemu gościowi.