Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom II.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie mogę być pańską żoną, gdyż... — poczęła mówić.
Obojętny, złośliwy uśmiech skrzywił mu wargi.
— Widocznie rodzaj życia, jaki pani obrała sobie, odbił się na jej pojęciach. Ja na tyle poważam jedno, a pogardzam drugiem: poważam przeszłość pani, pogardzam zaś teraźniejszością, że nie miałem wcale na myśli tej interpretacyi, jaką pani nadała mym słowom.
— A zresztą, nie rozumiem, w jaki sposób mając tyle niezależności co pani — mówił dalej, unosząc się coraz bardziej — oznajmiając wprost mężowi o swej niewierności i nie widząc w tem, jak się zdaje, nic niewłaściwego, pani może uznawać za niewłaściwe spełnianie przez żonę jej obowiązków względem męża?
— Aleksieju Aleksandrowiczu, czego pan żądasz odemnie?
— Żądam nie widywać tutaj tego człowieka; żądam również, aby pani tak postępowała, żeby ani świat, ani służba nie mogli mieć nic do zarzucenia pani... żądam, aby pani nie widywała go. Zdaje się, że to niewiele, a za to cieszyć się pani będzie względami należnymi uczciwej żonie, nie spełniając bynajmniej jej obowiązków. Oto i wszystko, co miałem pani do powiedzenia... teraz zaś muszę już jechać i obiadować w domu nie będę... — Aleksiej Aleksandrowicz wstał i skierował się ku drzwiom.
Anna wstała również. Mąż skłonił się i nic nie mówiąc otworzył przed nią drzwi.

XXIV.

Noc, jaką Lewin spędził na kopicy siana, nie przeszła dla niego bez śladu: gospodarstwo, prowadzone w ten sposób, jak obecnie, zbrzydło mu i straciło dlań cały swój urok. Pomimo świetnego urodzaju, nigdy nie było, lub przynajmniej nigdy dotąd nie zdawało się Lewinowi, że jest tyle niepowodzeń i tyle nieporozumień pomiędzy nim a chłopami, jak