Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom II.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

o których wszyscy wiemy — rzekł Sierpuchowskoj — a dlatego im bliżej mi do niej, tem bardziej czuję się zadowolonym.
— Może być, że według ciebie tak jest w istocie, ale nie według wszystkich... i ja kiedyś byłem tego samego zdania, a przecież żyję i nie zdaje mi się, aby tylko dlatego warto było żyć — zauważył Wroński.
— Otóż to! otóż to! — rzekł Sierpuchowskoj ze śmiechem — zaraz po przyjeździe słyszałem już o tobie i o twej odmowie... rozumie się, że jestem po twojej stronie, ale na wszystko są sposoby, mojem zdaniem sam twój postępek jest właściwym, lecz ty uczyniłeś go nie tak jak należy.
— Co się stało już się nie odstanie, a wiesz, że nie zapieram się nigdy tego, co zrobiłem... wychodzę też zawsze na tem najpomyślniej.
— Najpomyślniej, ale tylko chwilowo; z twoim bratem nie będę mówił o tem: jest to miłe dziecko, również jak i nasz pułkownik... znasz go przecież... — dodał przysłuchując się głośnym okrzykom „hurra“ — jemu jest z tem wesoło, a tobie to już nie wystarcza.
— Nie mówię też, aby wystarczało.
— Dobrze, ale to nie wszystko jeszcze. Tacy ludzie jak ty są potrzebni...
— Komu? — Komu?... Społeczeństwu, Rosyi. Rosya potrzebuje ludzi, potrzebuje partyi, inaczej zejdzie na psy.
— Więc niby co takiego? czy naprzykład partyi Bertenjewa przeciwko rosyjskim komunistom?
— Ależ gdzie tam — odparł Sierpuchowskoj, marszcząc się gniewnie na myśl, iż ktoś ośmiela się podejrzewać go o takie głupstwa. — Tout ça est une blague... odkąd świat światem tak było i tak będzie, żadnych komunistów niema, tylko ludzie zainteresowani muszą zawsze wynaleźć sobie jakąś szkodliwą, niebezpieczną partyę... to stary kawał... ale nam potrzeba partyi, składającej się z ludzi stojących u steru władzy, niezależnych, takich jak ty lub ja.