Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom I.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
XV.

Gdy wieczór skończył się, Kiti opowiedziała matce swą rozmowę z Lewinem i pomimo całego współczucia, jakie dla Lewina miała, cieszyła się, że spotkały ją oświadczyny. Nie wątpiła na chwilę, że postępowanie jej było najzupełniej poprawnem. Lecz, gdy położyła się do łóżka, długo nie mogła zasnąć; prześladowało ją jedno wrażenie, oblicze Lewina z namarszczonemi brwiami i z ponuro patrzącemi z pod nich dobremi oczami. Widziała go, jak stojąc podczas rozmowy z jej ojcem, spoglądał na nią i na Wrońskiego. I tak go żal jej się zrobiło, że aż łzy zakręciły się jej w oczach. Lecz w tej chwili pomyślała o tym, który jej zastąpił Lewina.
Jak żywa stanęła przed nią ta energiczna męska twarz z odbijającym się na niej szlachetnym spokojem i dobrocią dla wszystkich i dla, wszystkiego; przypomniała sobie, jak głęboko kocha ją ten, którego ona kochała i znów zrobiło jej się wesoło i z uśmiechem szczęścia złożyła głowę na poduszce. „Żal mi go, ale cóż robić? Jam niewinna!“ — powtarzała sobie, lecz głos wewnętrzny mówił jej co innego. Sama nie zdawała sobie sprawy, czego żałuje: czy tego, że dopuściła Lewina do oświadczyn, czy też tego, że mu odmówiła. Wspomnienia te zatruwały jej szczęście. „Boże, zmiłuj się nademną! Boże, zmiłuj się nademną!“ — modliła się, zanim sen nie zmorzył jej.
Tymczasem na dole, w małym gabinecie księcia, odbywała się jedna z coraz częściej powtarzających się między rodzicami scen o ukochaną córkę.
— Co? jak to co! — krzyczał książę, machając rękoma i zapinając na sobie szlafrok, podbity lekkim futrem. To, że nie masz ambicyi ani dumy, że hańbisz i gubisz córkę tem podłem i głupiem swataniem!
— Lecz na miłość Boską, zlituj się książę nademną! cóż ja zrobiłam takiego? — mówiła księżna, zaledwie wstrzymując się od płaczu.