Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom I.djvu/292

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— W istocie! — odparł Aleksiej Aleksandrowicz, wstając i zakładając palce, aby trzeszczyć niemi. — Przywiozłem ci pieniędzy, gdyż wiem, że nikt nie może wyżyć powietrzem, potrzeba ci ich zapewne?
— Nie, nie potrzeba... tak, potrzeba — odpowiedziała Anna, rumieniąc się cała. — Ale spodziewam się, że przyjedziesz jeszcze po wyścigach?
— Ma się rozumieć, że przyjadę! — odrzekł Aleksiej Aleksandrowicz — oto i pierwsza piękność Peterhofu, księżna Twerska — dodał po chwili, przypatrując się przez okno angielskiemu powozowi na nadzwyczaj wysokich kołach. Co za wykwintny ekwipaż! A więc i my jedźmy już!
Księżna Twerska nie wysiadała z powozu, tylko lokaj w sztylpach, pelerynie i czarnym cylindrze, przyszedł oznajmić o jej przyjeździe.
— Idę już, do widzenia wam! — zawołała Anna i pocałowawszy syna, podeszła do Aleksieja Aleksandrowicza i odezwała się, podając mu rękę — wdzięczną ci jestem bardzo, żeś przyjechał.
— Aleksiej Aleksandrowicz pocałował żonę w rękę.
— A zatem do widzenia! Przyjedziesz więc na herbatę? — żegnała się Anna i wyszła, promieniejąc wesołością; lecz za chwilę, gdy przestała patrzyć na męża, poczuła na swej dłoni miejsce, którego on dotknął ustami i wzdrygnęła się z obrzydzenia.

XXVIII.

Gdy Aleksiej Aleksadrowicz przyjechał na wyścigi, Anna siedziała już koło Betsy w trybunie, zajętej przez śmietankę petersburskiego świata. Anna zdaleka jeszcze ujrzała męża. Ci dwaj ludzie: mąż i kochanek byli dla niej dwoma środowiskami życia, i Anna, nieuciekając się do pomocy zmysłów, odczuwała ich obecność: mąż był jeszcze daleko, gdy poczuła, że on zbliża się i pomimowoli goniła go wzrokiem