szyja, stały się czerwonemi i łzy wstydu zakręciły się jej w oczach. — Nie mówmy już o nim więcej!
Wroński już parę razy próbował, choć nigdy jeszcze tak stanowczo jak teraz, rozmówić się poważnie z Anną, lecz zawsze spotykał się z jej strony z tem lekkomyślnem i powierzchownem zapatrywaniem się, z jakiem i dzisiaj Anna odpowiadała mu. Zdawało się, że jest wtem wszystkiem coś takiego, czego Anna nie może, lub też niechce wytłumaczyć sobie; zdawało się, że z chwilą, gdy wszczynała się rozmowa o tem wszystkiem, ta prawdziwa Anna chowała się wewnątrz siebie, a zato występowała jakaś inna, obca Wrońskiemu, kobieta, której on nie lubiał, której lękał się i która stawiała mu opór. Dzisiaj jednak Wroński postanowił powiedzieć wszystko.
— Czy on wie, czy też nie wie — rzekł Wroński swym zwykłym, spokojnym głosem — nic to nas nie obchodzi. My nie możemy... pani nie może, szczególniej teraz...
— Cóż więc, zdaniem pana, należy nam czynić? — zapytała Anna z lekką ironią. Annę, która z początku lękała się, że jej stan odmienny nie uczyni na Wrońskim żadnego wrażenia, gniewało obecnie, że Wroński z tego powodu wyprowadza konieczność przedsiębrania czegoś.
— Należy wyznać mu wszystko i opuścić go.
— Doskonale; przypuśćmy, że tak postąpię — odparła Anna. — Czy pan wie, co wyniknie z tego?... ja panu zaraz powiem wszystko z góry... — i zły jakiś ogień błysnął w jej łagodnych przed chwilą oczach. — „A, pani kocha drugiego i wstąpiła z nim w występny związek[1]. Uprzedzałem przecież panią o wszystkich skutkach, jakie to po-
- ↑ Anna przedrzeźniając męża, położyła nacisk na wyrazie „występny“, jak to zwykle robił Aleksiej Aleksandrowicz.