Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom I.djvu/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie, jestem zdrowa — odparła Anna, wstając i ściskając mocno podaną sobie rękę. — Nie spodziewałam się... ciebie.
— Mój Boże! jakie zimne ręce! — rzekł Wroński.
— Przestraszyłeś mnie. Jestem sama i czekam na Sierożę, który poszedł na spacer i tędy zapewne wracać będzie.
Chociaż Anna usiłowała być spokojną — wargi jej drżały.
— Niech mi pani wybaczy, żem przyjechał, lecz nie mogłem spędzić dnia nie widząc pani — mówił Wroński, używając stale w rozmowie z Anną francuskiego języka, aby uniknąć obojętnego pani i niebezpiecznego ty rosyjskiego.
— Co mam przebaczać? Owszem, cieszę się bardzo!
— Ale pani jest albo niezdrową, albo zmęczoną — mówił Wroński, nie puszczając jej ręki i pochylając się nad nią. — O czem pani tak myślała?
— Jak zawsze o jednem i o tem samem — odparła Anna z uśmiechem.
Anna mówiła prawdę, gdyż można ją było w każdej chwili zapytać o czem myśli i Anna szczerze, bez zająknienia mogła odrzec: o jednem tylko, o swem szczęściu i o swem nieszczęściu. I w tej chwili właśnie, gdy Wroński nadchodził, Anna zastanawiała się, dlaczego innym, naprzykład Betsy (Anna wiedziała o jej stosunku z Tuszkiewiczem o czem nie wszyscy wiedzieli) wszystko to wydawało się takiem łatwem, a dla niej wszystko było taką męczarnią? Myśl ta prześladowała ją dzisiaj z powodu pewnych okoliczności. Anna zaczęła wypytywać się Wrońskiego o wyścigi. Wroński odpowiedział jej i widząc jej zmieszanie, opowiadał zupełnie swobodnie o przygotowaniach do wyścigów, chcąc Annę rozerwać.
„Powiedzieć mu, czy nie powiedzieć?“ — namyślała się Anna, patrząc w jego spokojne i uśmiechnięte oczy. — „On jest taki szczęśliwy i taki przejęty tymi wyścigami, że nie zrozumie tego dobrze i nie pojmie, do jakiego stopnia jest to ważnem dla mnie.“