Starszy brat był również niezadowolonym z młodszego: nic go nie obchodził rodzaj miłości, gdyż było mu wszystko jedno, jaka to miłość, wielka czy mała, namiętna czy spokojna, uczciwa czy nieuczciwa (on sam, człowiek dzielny, miał na utrzymaniu baletnicę, był więc pobłażliwym), lecz wiedział, że miłość ta nie może podobać się tym, którym należy zwykle podobać się i dlatego ganił postępowanie brata.
Prócz spełniania obowiązków służbowych i towarzyskich, Wroński zajmował się jeszcze końmi, których był ogromnym amatorem.
W tym roku miały się odbyć wyścigi oficerskie z przeszkodami. Wroński zapisał się na nie, kupił angielską klacz i, chociaż kochał się, z pewną namiętnością przygotowywał się do oczekiwanego wyścigu...
Obie te namiętności nie przeszkadzały sobie nawzajem, gdyż właśnie potrzeba było Wrońskiemu jakiegokolwiek zajęcia i rozrywki, niezależnej od miłości, rozrywki, która dawałaby mu możność zapominać chwilowo o zbytnio przejmujących go wrażeniach.
W dzień wyścigów w Krasnem Siole Wroński przyszedł wcześniej niż zwykle na befsztyk do sali pułkowego klubu. Wroński nie potrzebował trenować się specyalnie, gdyż waga jego nie przekraczała określonej normy, cztery i pół pudów, lecz musiał wystrzegać się utycia i dlatego powstrzymywał się od słodkich i mącznych potraw. Wroński siedział w rozpiętym surducie, z pod którego widać było białą kamizelkę, oparł się rękoma o stół i, czekając na zamówiony befsztyk, spoglądał w leżący przed nim na talerzu francuski romans. Wroński patrzał w książkę tylko dlatego, aby nie rozmawiać z wchodzącymi i wychodzącymi oficerami i módz swobodnie oddawać się swym myślom.