Przejdź do zawartości

Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom I.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
XVII.

Stepan Arkadjewicz z odstającą kieszenią, z której sterczały listy zastawne, z poodcinanymi przez kupca kuponami, poszedł na górę. Sprzedaż lasu została dopełnioną, pieniądze leżały w kieszeni, polowanie udało się, Stepan Arkadjewicz był więc w jak najlepszym humorze i chciał koniecznie rozruszać Lewina, aby wesoło zakończyć dzień, tak przyjemnie spędzony.
Lewin wistocie był bez humoru i chociaż usiłował być rozmownym, aby zrobić przyjemność miłemu dla siebie gościowi, nie był jednak w stanie przemódz się; wiadomość, że Kiti nie wyszła za mąż, zaczęła powoli działać na niego.
Kiti jest niezamężną i chorą, chorą z miłości ku człowiekowi, który pogardził nią. Lewinowi zdawało się, że zniewaga ta dotyczy i jego. Wroński pogardził nią, a ona nim, Lewinem; Wroński zatem miał prawo lekceważyć Lewina, był więc jego wrogiem. Lecz Lewin nie myślał o tem wszystkiem, bezwiednie tylko odczuwał, że jest w tem coś, co go obraża i gniewał się teraz nie na to, co go rozdrażniło, lecz przyczepiał się do wszystkiego, co widział koło siebie: szczególniej zaś gniewała go głupia sprzedaż lasu i oszustwo, ofiarą którego padł Obłoński, w jego własnym domu.
— Skończyłeś już? — zapytał Lewin Stepana Arkadjewicza, gdy ten wszedł do pokoju. — Czy będziesz jadł kalacyę?
— Nie odmówię, gdyż miewam zwykle świetny apetyt na wsi! Dlaczego nie zatrzymałeś Riabinina na herbacie?
— Niech go djabli...
— Jak ty jednak obchodzisz się z nim! — zauważył Obłoński — nawet ręki mu nie podałeś, a nie widzę co prawda żadnej dobrej racyi ku temu...
— Dla tej racyi, że lokajowi nie podam ręki, a lokaj sto razy więcej wart od niego.