ści i kłamstwa, który owładnął nią, owładnął również i nim, gdyż za każdym razem rozmawiał z żoną zupełnie o czem innem i inaczej niż zamierzał, a mianowicie w zwykły sobie sposób: tonem drwiącym i pełnym ironii nad osobą, któraby doprawdy tak mówiła. Ton ten zaś nie nadawał się do powiedzenia tego, co należało koniecznie powiedzieć.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Co w ciągu roku całego było jedynym celem dla Wrońskiego, stało się. Wroński blady stał nad Anną i zaklinał ją, aby się nie obawiała i uspokoiła, sam jednak nie wiedział czego i w jaki sposób.
— Anno! Anno! — mówił drżącym głosem — Anno, na miłość Boga!...
— Boże mój! Wybacz mi! — ze łkaniem wyszeptała Anna, przyciskając do piersi ręce Wrońskiego, który był dla niej obecnie najdroższą istotą.
Anna patrząc na Wrońskiego, nie była w stanie mówić nic więcej. On zaś miał uczucie, jakie musi mieć zabójca, gdy patrzy na ciało, które pozbawił życia. Tem ciałem, pozbawionem życia, była ich miłość, pierwszy okres ich miłości.
Anna ujęła Wrońskiego za rękę i nie poruszała się — po chwili podniosła dłoń Wrońskiego do ust i pocałowała ją. On ukląkł przed nią i chciał spojrzeć jej w twarz, lecz Anna kryła ją i nie odzywała się. Nareszcie, zdając się czynić wysiłek nad sobą, Anna wstała z kanapy i odsunęła od siebie Wrońskiego; twarz jej wciąż była również piękną, tem większy więc żal wzbudzała.
— Stało się! — przemówiła Anna. — Nie mam już nikogo prócz ciebie, pamiętaj o tem!