Przejdź do zawartości

Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom I.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

myślność możesz dać powód do mówienia o sobie. Twoja dzisiejsza, zanadto ożywiona rozmowa z hrabią Wrońskim, (Aleksiej Aleksandrowicz wyraźnie, dobitnie i spokojnie wymówił to nazwisko) zwróciła na ciebie powszechną uwagę.
Aleksiej Aleksandrowicz mówił i patrzał na jej śmiejące się oczy, przerażające go w tej chwili swym zagadkowym wyrazem, zdawał sobie jednak wyraźnie sprawę, że słowa jego nie wywierają żadnego skutku i że należy je uważać za najzupełniej bezcelowe.
— Z tobą tak zawsze — odparła Anna, jak gdyby nie domyślając się o co mężowi idzie, ani nie rozumiejąc słów jego, oprócz ostatnich wyrazów. — Raz niepodoba ci się, że jestem zbyt poważną, to znów krzywisz się, że jestem wesołą. Dzisiejszego wieczoru nie nudziłam się, czyż sprawia ci to przykrość?
Aleksiej Aleksandrowicz drgnął i załamał ręce, aby trzeszczeć niemi.
— Nie trzeszcz tylko, mój kochany, nie lubię tego bardzo — poprosiła go Anna.
— Anno, co ci się stało? — zapytał Aleksiej Aleksandrowicz, starając się panować nad sobą i nie trzeszczyć palcami.
— Co to ma znaczyć? — zapytała Anna ze szczerym i komicznym podziwem. — Czego ci trzeba ode mnie.
Aleksiej Aleksandrowicz pomilczał czas jakiś i potarł ręką czoło i oczy: spostrzegł, że zamiast tego, co chciał zrobić, to jest zamiast przestrzedz żonę przed postępowaniem, które może narazić ją na złe języki, on, pomimowoli, niepokoił się tem, co dotyczyło jej sumienia i starał się usunąć jakieś urojone przeszkody.
— O czem mam z tobą mówić i czego mi trzeba od ciebie, dowiesz się zaraz — począł znów mówić Aleksiej Aleksandrowicz poważnie i z rozwagą — proszę cię tylko, chciej mnie wysłuchać. Wiesz dobrze, że na zazdrość zapatruję się jako na rzecz, która krzywdzi i poniża, i nigdy