Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom I.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dzę, aby spokój był możebnym dla pani lub dla mnie. Widzę możebność rozpaczy, nieszczęść... lub też widzę możebność szczęścia i to jakiego szczęścia!... Czyż ono jest możebnem? — dodał, poruszając tylko wargami, lecz Anna usłyszała.
Anna natężała wszystkie siły umysłu, aby tak odpowiedzieć, jak należało: lecz rzuciła tylko na niego spojrzenie przepełnione miłością i nic nie odrzekła.
„Wtedy, gdym już zaczął rozpaczać i gdy mi się poczęło zdawać, że męki me nie skończą się nigdy, okazuje się, że ona kocha mnie i sama wyznaje mi swą miłość.“
— Niech więc pan będzie łaskaw zrobić to dla mnie i nie mówić mi nigdy tych słów, a będziemy dobrymi przyjaciółmi — wyrzekły usta Anny, lecz spojrzenie jej mówiło co innego.
— Przyjaciółmi nie będziemy: pani wie o tem dobrze, a będziemy najszczęśliwszymi lub najnieszczęśliwszymi ludźmi — to zależy tylko od pani.
Anna chciała jeszcze coś powiedzieć, lecz Wroński przerwał jej.
— Przecież ja proszę tylko o jedno: proszę o prawo spodziewania się i męczenia, jak obecnie; lecz jeśli pani i na to nawet zezwolić nie chce, w takim razie rozkaż mi pani nie pokazywać się tobie na oczy, a pokazywać się nie będę. Jeśli widywanie mnie sprawia pani przykrość, nie będziesz mnie widywać.
— Nie życzę sobie niewidywać pana.
— Niech więc pani pozwoli, aby wszystko zostało po staremu — rzekł Wroński drżącym głosem. — Oto i mąż, pani nadchodzi.
Rzeczywiście w tej chwili Aleksiej Aleksandrowicz wchodził do pokoju, swym zwykłym, spokojnym niezgrabnym krokiem.
Spojrzawszy na żonę i Wrońskiego, Aleksiej Aleksandrowicz podszedł do pani domu i, popijając z filiżanki her-