Przejdź do zawartości

Strona:Leo Lipski - Powrót.djvu/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jaka miłość?
— Niby wczoraj to.
— „To” nie ma nic wspólnego z uczuciem. Poza tym nie miłość przechodzi, tylko my.
Rozwarta szczelina. Nareszcie coś z niej. Zagadkowego.
— Ale czy pamiętasz, jak ja cię szorowałem wodą i mydłem? A potem ty mnie? Pamiętasz?
— Pamiętam. No to co?
Batia mówi zimno i uprzejmie:
— My, to znaczy ja i ten pan, odwieziemy cię na ulicę Chapu-Chapu 8. Oddaj mi moje dziesięć piastrów.


Część druga
1

Gdy kończyłem pracę u Edki, wychodziłem na ulicę. Najwyraźniej widziałem sytuację, w jakiej byłem, w oczach dzieci. One, zależnie od wieku, miały w oczach przerażenie, witały mnie pierwsze, w ogóle witały, o co tu jest trudno, przechodziły na drugą stronę jezdni, udawały, że mnie nie widzą. Słyszałem też komentarze ze strony małej mieszkającej nad nami:
— Mama, dlaczego ten Piotruś ma gumową rękę?
Wędrowałem powoli ulicami, siadając po parkach lub ławkach ulicznych. Szedłem ciągle pod murami. Czasem jakaś pani, widząc mnie z tyłu, dawała mi jałmużnę. A gdy popatrzyła z przodu, kilka razy mrugała oczami, potem w zdumieniu i pewnym popłochu odwracała głowę.
Czasem znajdowałem trochę pieniędzy w kapeluszu, po drzemce na ławce w parku.

2

To nie problemy finansowe wpływały na mój stan. Na przykład chciałem poleżeć po mojej pracy. Wtedy pokój dostawał torsji. Gięła mu się podłoga, która prawie dotykała powały, w miejscu gdzie leżałem, ściany poruszały się ruchem falistym. W końcu pokój wyrzygiwał mnie triumfalnie na ulicę. Jeszcze długo słyszałem jego olbrzymi kaszel, który był podobny do śmiechu hipopotama lub osła. Nie zachodziłem do Batii, bo bałem się. Chodząc ulicami wie-