Strona:Leo Lipski - Powrót.djvu/128

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    i nic o nich nie można powiedzieć, i można o nich powiedzieć tylko, że są z samych głębin dzieciństwa wydobyte, a na nich osadzają się zmienne kształty stopniowo, z biegiem życia, i towarzyszące przez całe życie, zakryte, tak jak w czasach dzieciństwa, z którymi umiera się, nie umiejąc ich nazwać — które czasem, pewnego dnia, mówią: „Dzień dobry”.
    I stało się: to było to.
    Nie po to, aby był mężem lub żoną (ona raz jeden pomyślała o tym z przerażeniem), nie, aby był przyjacielem, nie, aby był bratem lub siostrą, lecz aby był w pobliżu, żeby go można dotykać, poznać, słuchać i mówić do niego.
    I to jest mój lud.


    Król Olch

    Ewa czekała kwadrans. To się zdarzało bardzo rzadko i dlatego była niespokojna.
    W końcu przyszedł z miną pokorną, zbyt pokorną.
    — Dlaczego się spóźniłeś?
    — Nie pocałuję cię, mimo że mi się chce okropnie, bo byś to uważała za podejrzane.
    — Dowaliłeś się do jakiejś dziewczyny?
    — Tak.
    — Tego nie można było zrobić kiedy indziej?
    — Nie, ona jest rzadko sama na ulicy i trudno ją spotkać.
    — Pewno ktoś z mojej szkoły.
    — Tak.
    — Ala z IV A?
    — Tak.
    — Słuchaj, to jest głupia historia. Ona jest o trzy klasy niżej i nie jest na tyle inteligentna (on pokręcił głową) — powiedzmy... dorosła, aby to zrozumieć jak należy. Będzie plotkować na całą szkołę. Ona wie, że my chodzimy razem.
    — Nie bój się. Już ja jej to wybiję z głowy.
    — No, dobrze, na kiedy umówiłeś się?
    — Na środę, na czwartą po południu. Wtedy kiedy ty ze Stanisławem.
    — Ze Staszkiem.
    — Ale należy go odróżnić od mojego brata.