Strona:Leo Lipski - Niespokojni.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



MAŁY EMIL

Emil nie lubił przymusu. Wietrzył go wszędzie i gdy mu się tylko zdawało, że go czuje — wierzgał jak koń. Wykraczało to daleko poza to, co się nazywa nieposłuszeństwem.
Najczęściej, gdy mu nie dawano spokoju, wchodził pod łóżko i trzeba go było stamtąd wyciągać laską ojca. W krańcowym wypadku zamykał się w klozecie, i mama, i kucharka namawiały go godzinami, by zechciał wyjść. Ale on wiedział, że jeśli wyjdzie, to go zbiją, i że im dłużej siedzi, tym bardziej go będą bili. Wtedy oglądał na ścianach magiczne znaki i obrazy, którymi, jak ludzie pierwotni jaskinie, pokrywał klozet, i gryzł palce ze złości, strachu i zdenerwowania. W końcu mówił:
— Mamo...
— No co?
— Jeśli ja wyjdę, to nie zbijesz mnie?
— Nie. (Wiedział, że to nieprawda).
— Na pewno?
— Na pewno. (Wiedział, że to nieprawda).
— I nie pójdę jutro do szkoły?
— Nie pójdziesz. (Wiedział, że to nieprawda).
I nie otwierał.