Strona:Leo Lipski - Niespokojni.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Czuł, że ona poddaje się bez oporu, że pochyla się w tył, tak jakby wszystko było umówione, i gdy zobaczył jej twarz pod swoją twarzą, powiedziała:
— Teraz muszę ci coś zadeklamować.
— Coo musisz?
Powtórzyła:
— Teraz muszę ci coś zadeklamować. Potem mnie pocałujesz.
Przypomniał sobie, że jej koleżanki opowiadały mu o jej pretensjach aktorskich. O to chodzi.
— Jeśli koniecznie chcesz...
— Koniecznie chcę.
Wzruszył ramionami. Opierała się na jego udach. (On leżał, ona siedząc pochyliła się w tył.) Pomyślał, że to będzie nieznośnie patetyczne i sentymentalne. Dodała:
— Tylko jedną rzecz: „Króla Olch” Goethego po niemiecku.

Rok temu słyszał w Wiedniu, jak to deklamował Werner Kraus; z tego trudno wydobyć coś nowego.
— Czy umiesz dobrze po niemiecku?
— Moja matka jest wiedenką.
— A więc dobrze.
To było powiedziane takim tonem, że powinno jej się było wielu rzeczy odechcieć. Ale ona była uparta. Podeszła do fortepianu. Ręce opuszczone równo wzdłuż tułowia, stopy lekko zwrócone do środka: uczennica na imprezie szkolnej w dniu święta narodowego. Teraz zaczęła się bardzo dziwna rzecz.